Streszczenia i opracowania lektur szkolnych klp klp.pl
Robinson Crusoe, narrator opowieści, zdradza czytelnikom, że urodził się w roku 1632 w angielskim Yorku. Jego ojciec, niemiecki imigrant, ożenił się z kobietą o nazwisku Robinson. W metryce bohatera widniało Robinson Kreutznaer, jednak nazwisko to uległo angielskiemu uproszczeniu na Crusoe. Był on trzecim synem swoich rodziców. Jego najstarszy brat zginął na wojnie (w bitwie morskiej), a starszy zaginął na morzu.

Gdy Robinson zaczął przejawiać fascynację wielką wodą i żeglugą, ojciec zaczął go pouczać, że planuje dla niego zupełnie inną przyszłość: Otóż postanowiłem, abyś został prawnikiem – powiedział mu pewnego dnia. Rodzic przekonywał młodzieńca, że ten nie zrobi kariery w marynarce wojennej, ponieważ nie ma szlacheckiego pochodzenia. Ponadto brakowało mu podstawowych umiejętności geometrycznych, astronomicznych i nawigacyjnych. Ojciec wielokrotnie podkreślał, że on sam był żeglarzem tylko do momentu, gdy udało mu się awansować do średniej klasy społecznej. Zapewniając swojej rodzinnie w miarę dostatnie życie, miał nadzieję, że jego potomkowie wybiorą gładką drogę życiową.

Tyrady ojca nie miały jednak znaczenia dla nastoletniego Robinsona. W wieku dziewiętnastu lat, pierwszego września 1651 roku, bohater, nie pytając rodziców o zgodę, zaciągnął się z przyjacielem na statek płynący do Londynu. Niemalże natychmiast okręt wpłynął w burzę, a morskie fale przybrały gigantyczne rozmiary. Targany torsjami, przerażony Robinson obiecywał krzycząc wniebogłosy:
Boże, wybacz mi! […] Ślubuję ci posłuszeństwo […]! Pozwól mi wrócić do domu, a przysięgam ci, nigdy go już nie opuszczę! Pozwól mi stanąć znów na twardym lądzie, a nigdy, nigdy już nie złamię zakazu ojca mego, którego wola jest Twoją wolą widocznie!

Wiatr z czasem ucichł, a następnego poranka morze było tak ciche, spokojne i piękne, że młodzieniec rzucił w niepamięć swoją obietnicę. Po chwili udał się na sowicie zakrapianą alkoholem ucztę pod pokładem.

Gdy okręt zbliżał się do zatoki Yarmouth wiatr ucichł kompletnie, unieruchamiając żaglowiec na osiem dni. Gdy ponownie zaczęło wiać okręt wpadł w kolejną burzę, jeszcze bardziej gwałtowną niż poprzednia. Nawet najbardziej doświadczeni marynarze klęczeli na pokładzie modląc się, by Bóg ocalił ich statek. Wkrótce burta zaczęła przeciekać, a Robinson został oddelegowany do ekipy wypompowującej wodę. Kapitan szybko zorientował się, że nie uda się uratować statku i wystrzelił salwy z dział na ratunek. Na całe szczęście w pobliżu znajdowała się lżejsza jednostka, która uratowała całą załogę z tonącego żaglowca.

Po dotarciu do lądu Robinson zapoznał się z właścicielem statku, który ich uratował. Okazało się, że był to znajomy jego ojca. Gdy kapitan poznał historię rodziny Robinsona uznał, że musi go przestrzec przed powrotem na morze. Polecił Robinsonowi, by wracał do domu. Jednak Robinson bez grosza przy duszy postanowił kontynuować podróż do Londynu pieszo. Duma nie pozwalała mu powrócić do domu, stawić czoła ojcu i przyznać mu rację. Ponadto obawiał się, że stanie się pośmiewiskiem całej okolicy.

W stolicy Anglii Crusoe szybko wpadł w towarzystwo ludzi morza. Poznał człowieka o nazwisku Smith, kapitana okrętu „Eleonora”, który wkrótce miał wyruszyć do Nowej Gwinei. Mężczyzna ponownie rozpalił w Robinsonie fascynację morzem. Crusoe wyruszył w pierwszą eskapadę z kapitanem Smithem z czterdziestoma funtami w kieszeni. Wszystko wydał na zakup afrykańskich zabawek i błyskotek, które po powrocie sprzedał za prawie trzysta funtów. Cała wyprawa przebiegła bez większych przeszkód, co w połączeniu z czystym zyskiem jeszcze bardziej wzmogło chęć zostania wilkiem morskim w młodych Robinsonie.

Po powrocie do Londynu, kapitan Smith zapadł na ciężką chorobę i zmarł. Crusoe zdecydował, że ponownie wyruszy do Nowej Gwinei, tym razem na własną rękę. Z zarobionych trzystu funtów zabrał ze sobą sto, a pozostałe dwieście zostawił wdowie po kapitanie. Druga wyprawa do wybrzeży Afryki była od początku przeklęta. Gdy okręt zbliżał się do Wysp Kanaryjskich, został zaatakowany przez tureckich piratów z Sale. Po bardzo krótkiej bitwie, której wynik mógł być tylko jeden, część załogi, w tym Crusoe, trafiła do niewoli bandytów.

Szczęście w nieszczęściu Robinsona polegało na tym, że w przeciwieństwie do reszty współwięźniów, służył personelowi, przez co nie musiał pracować tak ciężko jak pozostali, a w dodatku był lepiej traktowany. Po pewnym czasie Crusoe został niewolnikiem w domu jednego z pirackich oficerów w Sale. Przez dwa lata bohater rozmyślał o wolności i planował ucieczkę. Za każdym razem, gdy właściciel Robinsona wybierał się na ryby, zabierał go ze sobą. Towarzyszył im również drugi niewolnik – Mauretańczyk Ksury. Podczas tych wypraw Crusoe dorobił się opinii wytrawnego rybaka, łowiąc dla swojego pana bezlik ryb.

Pewnego dnia piracki oficer zaprosił na kolację grono przyjaciół, więc polecił Robinsonowi, by razem z Ksurym i dozorcą, zwanym Malejem udali się na połów. Ta wyprawa była okazją do ucieczki. Crusoe zaopatrzył łódź w zapasy jedzenia i wody pitnej, które umożliwiłyby mu przetrwanie przez wiele dni na morzu. Robinson celowo wypuszczał ryby tuż przed wyciągnięciem sieci z wody, by nakłonić Maleja do coraz większego oddalenia się od brzegu. Gdy znaleźli się wystarczająco daleko, Crusoe wykorzystał element zaskoczenia i wtrącił dozorcę do wody. Robinson zmusił Ksurego, by ten przysiągł mu posłuszeństwo i we dwóch żeglowali przez pięć kolejnych dni.

Gdy dotarli do brzegu, odgłosy dzikich zwierząt były tak przerażające, że postanowili spędzić noc na łódce. Nad ranem bohaterowie uznali, że muszą zejść na ląd, ponieważ skończyła im się woda pitna. Ksury zgłosił się na ochotnika mówiąc, że jeśli zostałby zaatakowany i zjedzony, Crusoe miałby czas na ucieczkę. Mauretańczyk jednak wrócił nie tylko z zapasem wody, ale z upolowaną zwierzyną. Z wyliczeń Crusoe wynikało, że znajdują się nieopodal Maroko, na ziemiach uznawanych za niezamieszkane. Dzięki strzelbie dozorcy mężczyźni dosłali upolować wielkiego lwa, który zapewnił im wyżywienie na wiele dni.

Po uzupełnieniu zapasów wyruszyli w dalszą żeglugę. Płynęli tygodniami w poszukiwaniu cywilizowanego lądu. Co jakiś czas zatrzymywali się u brzegów terenów zamieszkiwanych przez przeróżne plemiona, w celu uzupełnienia zapasów jedzenia i wody. Strzelba Robinsona robiła niesamowite wrażenie, gdziekolwiek się pojawili. Crusoe na oczach tubylców strzelał do drapieżnych zwierząt, wprawiając gawiedź w osłupienie.

Po wielu dniach żeglugi Crusoe spostrzegł ląd, który według jego zdolności nawigacyjnych, miał być jedną z Wysp Zielonego Przylądka. Niedługo po tym Ksury wypatrzył okręt z wielkim żaglem, co wywołało u niego atak strachu. Mauretańczyk był przekonany, że to piraci. Robinson spostrzegł jednak portugalską banderę, po czym wystrzelił ze strzelby na znak poszukiwania pomocy. Portugalski okręt zatrzymał się. Kapitan statku okazał się być bardzo przyjacielskim człowiekiem. Po wysłuchaniu historii Robinsona postanowił, że zabierze go ze sobą do Brazylii, dokąd zmierzał statek, i nie weźmie od niego ani grosza za pomoc. Co więcej, kapitan zaoferował Crusoe pieniądze za jego łódkę, skóry dzikich zwierząt i za Ksurego. Po krótkim namyśle i upewnieniu się, że Mauretańczyk nie ma nic przeciwko, Robinson przyjął tę ofertę.

Dwadzieścia dwa dni później Crusoe stanął na brazylijskiej ziemi. Dzięki pieniądzom od kapitana Robinson miał środki, by zacząć życie na nowo. Przez jakiś czas mieszkał na plantacji cukrowej, gdzie nauczył się podstaw uprawy trzciny. Z czasem Robinson postanowił kupić tyle ziemi, na ile starczyło mu pieniędzy. Przez pierwsze dwa lata uprawiał jedynie warzywa na swój użytek, ale wkrótce zasadził tytoń i trzcinę. Zaczął żałować, że sprzedał kapitanowi Ksurego, bo ten byłby dla niego wielką pomocą.

Robinson utrzymywał kontakty ze swoim portugalskim wybawcą. Kapitan służył mu jako pośrednik podczas wizyty w Europie. Crusoe skontaktował się listownie z wdową po kapitanie Smith’sie i poprosił ją, by wysłała sto funtów do stolicy Portugalii. Zgodnie z poleceniem Robinsona, kapitan kupił za te pieniądze luksusowe towary oraz niewolnika. Crusoe odsprzedał dobra z pokaźnym zyskiem, dzięki czemu mógł zakupić jeszcze dwóch niewolników.

Rok później plantacja Robinsona sprzedała Portugalczykom pięćdziesiąt wielkich belek wysuszonego tytoniu. Po czterech latach spędzonych w Brazylii, nauczywszy się języka, poznawszy wielu ludzi, dzielił się z nimi opowieściami o swoich przygodach. Szczególną ich uwagę przykuwały historie z wybrzeży Gwinei, gdzie plantatorzy zaopatrywali się w niewolników. Pewnego dnia dwóch z nich zaproponowało, że zorganizuje i opłaci całą wyprawę do wybrzeży Afryki, jeśli Crusoe zgodzi się stanąć na jej czele. Oczekiwali od niego, że powróci do Brazylii z setką niewolników. Po chwili zastanowienia Robinson przyjął propozycję. Swoją plantację powierzył zaprzyjaźnionym posiadaczom ziemskim. Crusoe przezornie spisał dyspozycję, jak ma być podzielony jego majątek w wypadku śmierci. Połowę zapisał portugalskiemu kapitanowi, a drugą połowę rodzinie w Anglii.

Dokładnie osiem lat po tym, jak wszedł po raz pierwszy na pokład statku w Hull, 1 września 1659 roku Robinson wypłynął z brazylijskiego Todos Santos w kierunku czarnego lądu. Po dwunastu dniach względnie spokojnego rejsu statek bohatera, dowodzony przez krępego kapitana Alviedo, wpadł w burzę tak wielką, że rzucała ona nim po morzu jak zabawką przez kolejne dwanaście dni. Po upragnionym ucichnięciu wiatru załoga zorientowała się, że mocno zboczyła z kursu, a ponadto okręt został poważnie uszkodzony.

Marynarze podjęli decyzję, że skierują się na Barbados, gdzie zamierzali podreperować statek. Jednakże uderzyła w nich kolejna gwałtowna burza, która rzuciła okręt w kierunku nieznanej wyspy. Fale smagające pokład były tak wysokie, że w każdej chwili spodziewali się, że przełamią statek na pół. Wielkim wysiłkiem udało im się spuścić szalupę ratunkową, po czym wszyscy do niej weszli. Gdy zmierzali ku brzegowi łódkę roztrzaskała wielka fala. Robinson wpłynął pod falę i odpychał się z całych sił, by nie dać zassać się na dno morza. Już tracił dech i nadzieję na przeżycie, ale nagle poczuł grunt pod stopami. Wtedy olbrzymia fala porwała go i cisnęła nim o brzeg. Ostatkiem sił Crusoe pobiegł w kierunku skał, by nie dać się porwać fali powrotnej.

Ocalony bohater uniósł ręce ku niebu i dziękował Bogu. Wkrótce pojął, że tylko on ocalał z całej załogi. Nie wiedział gdzie jest. Miał przy sobie jedynie nóż, fajkę i odrobinę tytoniu. Nie chcąc dać się zjeść dzikim zwierzętom spędził noc na drzewie, uzbroiwszy się w kij. Wycieńczony Crusoe zasnął niemalże natychmiast.

Po przebudzeniu Crusoe zorientował się, że na niebie nie ma już śladu po burzy. Przypływ sprawił, że wrak statku znajdował się całkiem niedaleko brzegu wyspy. Robinson odczekał jeszcze trochę czasu, by okręt jeszcze się do niego przybliżył. Zamierzał wejść na pokład i zabrać wszystko, z czego mógłby mieć pożytek. Zrozumiał także, że gdyby załoga nie opuściła pokładu, najprawdopodobniej wszyscy by przeżyli. Myśl, że tak wielu ludzi poniosło niepotrzebną śmierć sprawiła, że zapłakał. Bohaterowi udało się wciągnąć po łańcuchu na pokład podtopionego żaglowca. Znalazł nie tylko zapasy jedzenia, ale także rum, broń palną, naboje, wiele przydatnych przedmiotów oraz nasiona.

Dobrze zaopatrzony Robinson zaczął eksplorację wyspy w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca na obozowisko. Po wspięciu się na najwyższy szczyt pojął, że jest jedynym mieszkańcem wyspy. Po znalezieniu odpowiedniego terenu (z widokiem na zatokę, odpowiednim zacienieniem i w pobliżu źródła wody pitnej), Crusoe rozpoczął budowę zabezpieczeń przed dzikimi zwierzętami, a następnie przetransportował to, co udało mu się zabrać z pokładu żaglowca. Nie mając pewności, czy okręt przetrwa jeszcze jedną noc, czy fale zupełnie go nie zatopią, ponownie wybrał się na poszukiwania amunicji i narzędzi.

Po powrocie do obozowiska rozbił namiot, używając do tego żagla. W nocy spał spokojnie, a kolejnego dnia ponownie wybrał się na pokład okrętu, zaopatrując się w jeszcze większe zapasy chleba, cukru, rumu i mąki. W miarę jak pozwalały mu na to pływy morskie, Robinson możliwie jak najczęściej starał się powracać na pokład żaglowca, by zabrać z niego absolutnie wszystko, co później mogłoby się mu przydać. W ciągu pierwszych trzynastu dni spędzonych na wyspie i dwunastu wyprawach do wnętrza wraku udało mu się zgromadzić nie tylko pokaźne zapasy jedzenia, broni i narzędzi, ale także pieniędzy. Robinson z rozbawieniem odkrył, że monety miały dla niego absolutnie najmniejsze znaczenie i były zupełnie nieprzydatne na bezludnej wyspie.

Dwunastego dnia pobytu na wyspie rozbitek postawił wielki krzyż, na którym wyrył datę swojego przybycia – 30 września 1659. Postanawia także, że będzie wykonywał na krucyfiksie nacięcia, aby w ten sposób orientować się w upływającym czasie. Po dwóch tygodniach, nocą nadciągnęła burza, a nad ranem okazało się, że fale porwały wrak statku. Crusoe był jednak przekonany, że w porę udało mu się zabrać z pokładu żaglowca absolutnie wszystko, co może mu się przydać.

W trosce o bezpieczeństwo Robinson postanowił dalej przeczesać teren wyspy. Miał wielką nadzieję, że uda mu się znaleźć jaskinię, która dałaby mu nie tylko schronienie, ale zagwarantowałaby, że zgromadzone zapasy nie zepsują się lub nie padną łupem dzikiej zwierzyny. Póki co składował pożywienie, broń i amunicję w prowizorycznym namiocie z żagla, wejście do którego obwarował pułapkami na niechcianych gości. Każdego dnia Robinson zapuszczał się w głąb wyspy w poszukiwaniu zwierzyny do upolowania. Pewnego razu udało mu się zastrzelić kozę, której mięsem żywił się przez długie tygodnie. Podczas jednej z wypraw rozbitek schwytał papugę, którą później nazwał Polly i usiłował nauczyć mówić.

Przez głowę bohatera przechodziły przeróżne myśli i rozważania. Uznał, że los jaki go spotkał jest niewspółmiernie wielką karą za względnie niewielkie występki, których się w życiu dopuścił. Z drugiej strony jednak cieszył się, że nie podzielił losu pozostałych członków załogi. Crusoe uważał, że otrzymał wiele błogosławieństw, jak na przykład broń palna i amunicja. Takie spory prowadził w swojej głowie nader często, dlatego też, aby nie postradać zmysłów postanowił prowadzić dziennik, w którym będzie zapisywał wszystko to, co uda mu się osiągnąć i wybudować od dnia rozbicia się na wyspie.

Zaletą pomysłu z prowadzeniem zapisków był również fakt, że pozwoli mu to na orientowanie się w tym jaki jest aktualnie dzień tygodnia, miesiąc i rok. W dzienniku Robinson spisywał także, choć rzadko, swoje przemyślenia. Na jednej z kartek wypisał na przykład wszystkie negatywne aspekty swojej sytuacji, a na drugiej wszystkie pozytywne. Po przeanalizowaniu wszystkich „za i przeciw” doszedł do wniosku, że Bóg jest po jego stronie i roztoczył nad nim swoją opiekę, za co był mu bardzo wdzięczny.

Po dokonaniu spisu wszystkiego co posiadał, rozbitek pojął, że nie ma na tyle dużego miejsca, by to pomieścić. Udało mu się do tego czasu odnaleźć upragnioną jaskinię, lecz ta nie była zbyt wielka, dlatego musiał stworzyć w jej wnętrzu system tuneli, gdzie składował swoje zapasy. Rozbitek z czasem zapragnął ułatwić i uprzyjemnić sobie życie na wyspie. W tym celu zbudował sobie proste meble, zaczynając od stołu i krzesła, dzięki czemu mógł poczuć się jak w domu:
Mając stół i krzesło, mogłem zasiąść sobie po europejsku przy lampie do wieczerzy i w istocie niepodobna wypowiedzieć, z jakim ukontentowaniem to robiłem. Ręczę, że Aleksander Wielki nie z większą uciechą siadał na Dariuszowym tronie.

Swoją jaskinie nazwał „Yorkiem”, gdyż uważał ją za swój prawdziwy dom.

Robinson z wielkim uznaniem spoglądał na swoje obozowisko: Radość i duma z dokonanego dzieła rozpierała mu piersi. Dwumetrowy, gruby mur, zjeżony ostrymi muszlami, otaczał teraz grotę opiekuńczym, silnym ramieniem, a starannie zamaskowane przejście było z zewnątrz zupełnie niewidoczne. Półkole podwórza wybrukował Robinson kamieniami. Miał tam wodę, prowizoryczny stół i ławę z kamienia. Brakowało tylko ogniska. Następnie zasiadł do dziennika, by spisać swoje dokonania. Ponownie dopadła go myśl, że jest sam na wyspie i nikt go nie szuka. Zapłakał nad swoim losem.

Wiedząc już jak wygląda pora sucha i deszczowa, Crusoe postanowił zasadzić nasiona w lutym, by marcowe i kwietniowe deszcze nawodniły poletko. Drogą eksperymentów i prób przekonał się, że w tym klimacie będzie mógł liczyć na dwukrotne żniwa w ciągu roku. Dzięki obserwacjom i notatkom opanował prognozowanie pór roku, dzięki czemu dość dokładnie mógł określić najlepszy czas na sianie i zbieranie plonów.

Postanowił przebyć całą wyspę, aż dojdzie do brzegu po drugiej stronie. Nie wiedział jak duża jest w rzeczywistości. Tak samo jak nie miał pojęcia do którego z imperiów ten teren należy i czy przypadkiem nie jest zamieszkiwany przez dzikie plemiona kanibali. Podczas swojej przeprawy schwytał młodą papugę, którą postanowił zatrzymać. Pojmał także jeszcze więcej kozic do swojej hodowli. Oznaczał szlaki swojej wędrówki wbijając paliki w ziemię. Każdego wieczora wracał na swoją część wyspy, o której myślał jako o swoim domu. W grocie wybudował klatkę dla papugi. Od jakiegoś czasu na krok nie odstępował go młody koziołek, którego pewnego dnia przygnał do obozowiska pies Robinsona. Nim Crusoe się zorientował ponownie nastał trzydziesty września, co oznaczało, że spędził na wyspie już dwa lata. Ilekroć nachodziły go myśli o losie więźnia czy o samotności sięgał po Pismo Święte, w którym odnajdował otuchę.

Poletko Robinsona było regularnie pustoszone przez zające i ptaki. Nie udało mu się wybudować ogrodzenia, które zabezpieczyłoby jego plony. Również strzelanie do niechcianych gości na niewiele się zdawało. Zastosował metodę znaną i praktykowaną w średniowiecznej Anglii – zabił trzy ptaki, a ich szczątki wywiesił na gałęziach, by odstraszyły pozostałe zwierzęta. Sztuczka podziałała i na dobre nie tylko odstraszyła ptaki od jego poletka, ale w ogóle przepędziły je z wyspy. Wielką radość sprawiało Robinsonowi zbieranie plonów. Nie były one ani specjalnie wielkie, a wręcz znikome, jednakże myśl, że sam je wyhodował działała jak balsam na jego serce.

Deszczowe dni spędzał na nauce mówienia papugi Polly. Wielką radość sprawiał mu dźwięk wypowiadanych przez ptaka słów. Brakowało mu wielu podstawowych narzędzi, jak na przykład łopata czy brona, ale wiedział jak sobie bez nich poradzić. Gorzej było natomiast z wypiekaniem chleba. Przez sześć miesięcy dochodził do tego, jak utrzeć mąkę i ją odsiać. Nie miał też pomysłu na budowę pieca. Z czasem opanował trudną sztukę garncarstwa. Z gliny ulepił wiele naczyń, w których mógł składować zboże i kukurydze, a także kubki czy talerze. Dochodzenie do wypieczenia pierwszego bochenka zajęło mu kolejny rok.

Crusoe zastanawiał się, czy byłby w stanie wybudować łódkę, taką jakimi poruszają się Murzyni czy Indianie. Wyszukał odpowiednie drzewo i ściął je, co nie przyszło łatwo. Ponieważ było ono zbyt ciężkie do przetransportowania do obozowiska, był zmuszony rzeźbić na miejscu. Nie wiedział nawet, czy po skończeniu prac będzie w stanie przeciągnąć łódkę do znacznie oddalonego od tego miejsca morza. Po pięciu miesiącach czółno było gotowe. Robinson był z siebie niezwykle dumny, zwłaszcza dlatego, że nigdy na własne oczy nie widział łódki wykonanej z jedno kawałka drewna, nie mówiąc o samym procesie jej wytworzenia. Niestety, przypuszczenia rozbitka okazały się słuszne. Łódka była zbyt ciężka, bo dociągnąć ją do brzegu morza. Wpadł na pomysł, że mógłby doprowadzić wodę do miejsca spoczynku czółna, kopiąc dreny i tunele. Przedsięwzięcie okazało się jednak fiaskiem. Robinson musiał porzucić efekt swojej ciężkiej pracy. Nie była to jednak zupełna porażka, ponieważ nauczył się dzięki temu doświadczeniu, że musi rozważniej podejmować decyzję, zanim włoży w coś tyle wysiłku.

Rozbitek odkrył, że mimo wszystko, życie na wyspie ma na niego pozytywny wpływ. Nie tylko nauczył się rzetelnie i ciężko pracować, ale także odpierać pokusy. Nie dręczyło go ani cielesne pożądanie, ani chciwość, ani pycha. Zrozumiał, że jego życie stało się łatwiejsze i czystsze. Wielokrotnie zachwycał się bożą mądrością. Uważał, że ludzkie cierpienie zawsze wynika z braku wdzięczności wobec tego, co przynosi nam życie. Wiele razy zastanawiał się nad tym, jak potoczyłyby się jego losy, gdyby nie udało mu się pozyskać tylu zapasów i narzędzi ze statku. Wtedy zrozumiał, że musi całkowicie poddać się boskiej woli, gdyż mimo wszystko wiele jej zawdzięcza.

Robinson zdał sobie sprawę z osobliwych zbiegów okoliczności, które odkrył w swoim życiorysie. Na przykład tego samego dnia miesiąca, w którym uciekł z domu i wyruszył pierwszy raz w morze, również stał się niewolnikiem piratów. Ponadto dokładnie rok po ucieczce z Sale udało mu się ujść z życiem z zatoki Yarmouth. Co więcej, przyszedł na świat 30 września i tego samego dnia, dwadzieścia sześć lat później, postawił pierwszy krok na bezludnej wyspie.

Ubrania Crusoe z czasem bardzo się zużyły. Nie mógł przecież poruszać się po wyspie nago, ponieważ palące słońce szybko by go poparzyło. Robinson zakładał więc na siebie wszystko to, co mogłoby posłużyć jako odzienie. Ze skór upolowanych zwierząt robił sobie nakrycie głowy. Gdy zorientował się, że czapka świetnie chroni go przed deszczem, postanowił wykonać sobie cały strój ze skór. Byłoby to jednak ubranie zbyt ciepłe, dlatego skupił się na zrobieniu parasolki.

Przez kolejne pięć lat życie Robinsona upłynęło stosunkowo spokojnie. Skoncentrował się głównie na wykonaniu drugiej, mniejszej łódki, którą udałoby mu się zwodować. W tym celu znalazł drzewo, które nadawało się do tego idealnie, a w dodatku rosło nieopodal plaży. Łódka Robinsona miała maszt i żagiel. Nie nadawała się co prawda do wypłynięcia na pełne morze, ale umożliwiła rozbitkowi opłynięcie wyspy dookoła. Trzeciego dnia wyprawy prąd strumienia wpadającego do morza pochwycił łódkę Robinsona. Udało mu się na szczęście opanować żagiel i skierować łódź w kierunku lądu. Gdy wyszedł na północny brzeg wyspy, czyli przeciwny do tego, z którego wyruszył, klęknął i ucałował ziemię w geście wdzięczności.

Znalazłszy się daleko od „Yorku”, jak nazywał swoją grotę, Crusoe przemierzał nieznane tereny pieszo. Wreszcie udało mu się dotrzeć do altany, którą wybudował w pierwszym roku pobytu na wyspie i którą traktował jak dom letniskowy. Zasnął wycieńczony, a rankiem obudził go krzyk papugi. Polly wołała go po imieniu. Robinson razem ze swoim ulubionym ptakiem powrócił do groty. Wyprawa morska wokół wyspy kosztowała bohatera tyle nerwów i strachu, że przez cały kolejny rok nie odważył się jej powtórzyć. Zamiast tego skupił się na rozwoju umiejętności rzemieślniczych. Po pierwsze udoskonalił wyplatanie wiklinowych koszy oraz wyrób naczyń z gliny. Dostrzegłszy, że kończą mu się zapasy prochu, rozbitek postanowił założyć hodowlę kóz. Rozpoczął od schwytania trzech małych koźląt, a po półtora roku jego stado liczyło już dwanaście okazów. Niedługo potem liczebność kóz bohatera wynosiła aż czterdzieści trzy. Z mleka Robinson nauczył się produkować ser i masło. Wiele radości sprawiała mu świadomość, że doskonale sobie radzi i z czasem może pozwolić sobie na coraz to lepszej jakości pożywienie.

Z koziej skóry Crusoe zrobił sobie nie tylko nakrycie głowy, ale także kurtkę, bryczesy, obuwie oraz parasolkę. Dzięki takiemu strojowi odważył się na podjęcie kolejnej morskiej ekspedycji. Obserwował uważnie wodę przy brzegach wyspy i zorientował się, że prądy morskie, które ostatnim razem o mało nie wypchały jego łodzi na pełne morze, zdecydowanie osłabły. Mając w pamięci, że jego poprzednie czółno znajduje się po drugiej stronie wyspy, postanowił, że mądrym rozwiązaniem będzie zrobić drugie.

Pewnego dnia, gdy zabierał się do pracy nad nową łódką, Robinson natknął się na ślad ludzkiej stopy w piasku. Można by pomyśleć, że po tylu latach życia w zupełnej samotności, taki widok go ucieszy. Crusoe zareagował jednak paniką:
Nagle niewymowna, nieprzezwyciężona trwoga opanowała całą moją istotę. Przerażenie wstrząsnęło ciałem, w najokropniejszym pomieszaniu zacząłem ze wszystkich sił ku domowi uciekać. Każde drzewo, każdy krzak brałem za postać ludzką, najmniejszy szelest przerażał mię niewypowiedzianie. Przytomność, zimna krew, zastanowienie opuściły mię zupełnie. Nie wiedziałem, gdzie i jak biegnę. Co się ze mną naówczas działo, tego ani opisać, ani opowiedzieć niepodobna. Biegłem jak szalony, upadając nieraz i potykając się co chwila. Nareszcie, wyczerpany do najwyższego stopnia, padłem w gęstwinie i w niej przepędziłem noc.

Po przebudzeniu poczuł się niczym obserwowana zwierzyna. Wrócił do swojej twierdzy, gdzie przez całą noc nie zmrużył oka. Zdawało mu się, że Bóg go opuścił, że zostanie wkrótce „upolowany” i zjedzony przez kanibali. Postanowił poszukać pocieszenia w Biblii. Przez trzy dni nabierał odwagi, by opuścić bezpieczne schronienie. Wreszcie zdobył się na przymierzenie swojej stopy do odcisku w piasku pozostawionym przez intruza. Przez długie piętnaście lat nie widział innego człowieka, dlatego nabierał przekonania, że ktokolwiek pozostawił swój ślad, już dawno opuścił wyspę. Robinson postanowił zamaskować swoją obecność i przeniósł stado kóz w głąb lasu. Kolejne dwa lata pobytu na wyspie Crusoe żył w ciągłym strachu i poczuciu zagrożenia. Wielokrotnie zwracał się do Boga z prośbą o opiekę.

Po jakimś czasie bohater dostrzegł łódź odpływającą z wyspy. Obawiał się najgorszego, czyli kanibali. Niestety jego przeczucie potwierdziło się, gdy na plaży natknął się na górę ludzkich kości i ślady po ognisku. Stało się jasne, że jego wyspa stała się miejscem uczt ludożerców. Poczucie strachu nie opuszczało Robinsona przez krok. Modlił się, by dane byłoby mu żyć kolejne osiemnaście lat na wyspie bez narażania na kontakt z kanibalami.

Przez kolejne dwa lata zachowywał się bardzo ostrożnie, nie zapuszczał się w tereny, których nie znał, zawsze trzymał się blisko swojej fortyfikacji. Jednak takie życie było dla niego bardzo męczące. Często marzył o możliwości wypicia piwa. W myślach rozgrywał wielokrotnie scenariusze, w których bohatersko ratuje ofiarę z rąk bezwzględnych kanibali, przy okazji rozprawiając się z nimi raz na zawsze. Wreszcie zebrał się na odwagę, zgromadził broń i amunicję, po czym zaczął z coraz większą niecierpliwością oczekiwać konfrontacji z ludożercami. Co jakiś czas wdrapywał się na okoliczne wzgórze, z którego miał widok na zatokę, by stamtąd wypatrywać zbliżającej się łodzi. Po kilku tygodniach jego zapał osłabł i bohater podjął decyzję, że nie zaatakuje kanibali, dopóki go do tego nie sprowokują. Zdawał sobie jednak sprawę, że jeśli do konfrontacji dojdzie, będzie musiał zabić wszystkich ludożerców, aby móc dalej żyć w spokoju.

Przez kolejny rok Robinson żył w gotowości. Od momentu odkrycia śladu ludzkiej stopy bohater niczego nie skonstruował, a nawet nie rozpalał ogniska, by nie zwracać na siebie uwagi kanibali. Ani razu nie wystrzelił także z broni palnej, ani nie ściął żadnego drzewa w obawie, że ktoś może go usłyszeć. Pewnego razu odkrył w skałach wielką jaskinię, której wejście zasłonięte było przez gęste krzaki. Miejsce to uznał za idealny magazyn dla swoich zapasów żywności i amunicji, ze względu na równe i suche podłoże. Miało to miejsce w jego dwudziestym trzecim roku pobytu na wyspie. W tym czasie jego pies już dawno zdechł, papuga nauczyła się płynnie mówić, a koty rozmnożyły się do tego stopnia, że był zmuszony do ich odstrzału.

Z kalendarza Robinsona wynikało, że nadszedł grudzień, dlatego udał się na obchód swoich upraw w nadziei, że będzie mógł zebrać plony. Natknął się wówczas na ognisko na plaży. Natychmiast udał się do swojej fortyfikacji po broń i amunicję. Po kilku godzinach obserwował z bezpiecznej odległości kanibali przy ogniu. Ludożercy po zakończonej uczcie wsiedli w swoje czółna i powiosłowali w morze. Ponownie pozostawili po sobie górę ludzkich kości. Robinson nie spotkał ich przez kolejne pół roku.

Mniej więcej szesnastego maja, dwudziestego czwartego roku pobytu Crusoe na wyspie, gdy na morzu panował sztorm, do bohatera dobiegł huk wystrzelonej strzelby. Po chwili padł kolejny strzał. Robinson był przekonany, że niedaleko wybrzeża wyspy przepływa atakowany statek. Pobiegł na plażę, by rozpalić ognisko, niestety deszcz od razu ugasił płomień. Przez całą noc Crusoe robił wszystko, by zwrócić na siebie uwagę załogi żaglowca, bezskutecznie. Nad ranem odnalazł wrak jednostki, rozbity na przybrzeżnych skałach.

Gdy zbliżył się do resztek statku wiedział, że nikt z załogi nie przeżył. Morze wyrzuciło na brzeg ciała marynarzy, Robinson przeszukał je dokładnie, gromadząc wiele cennych przedmiotów, jak na przykład fajka. Zbyt silny prąd nie pozwalał bohaterowi póki co zbliżyć się do wraku. Poczekał jeszcze dzień na uspokojenie się pogody. Gdy wreszcie znalazł się na pokładzie zorientował się, że był to statek hiszpański. Jedynym ocalałym z katastrofy był pies, którego Robinson odratował. Nazwał go Amigo, czyli „Przyjaciel” w języku hiszpańskim. Z pokładu wraku Crusoe zabrał ze sobą alkohol, proch strzelniczy, trochę naczyń oraz dwie zamknięte skrzynki. Nabytki zaniósł do swojego nowego magazynu w odkrytej niedawno jaskini. Na miejscu otworzył skrzynie, w których znalazł bezużyteczne dla niego pieniądze i sztabki złota.

Przez następne dwa lata Robinson głowił się nad planem opuszczenia wyspy. Rozważał każdą możliwą porażkę i błąd, jaki mógłby popełnić. Zastanawiał się także nad swoimi poczynaniami, które doprowadziły go do sytuacji, w której się znajdował. Przede wszystkim zdał sobie sprawę, że powinien był posłuchać ojca i nigdy nie opuszczać rodzimej Anglii. Ponadto zrozumiał, że chciwość posiadania jeszcze większego bogactwa spowodowała, że wyruszył z Brazylii w wyprawę, która zakończyła się na przymusowym pobytem na wyspie. Gdyby nie pogoń za pieniądzem, mógłby teraz wieść szczęśliwe i dostanie życie w kraju kawy. Jednak wiedział, że jego największym grzechem, czy też błędem, było to, że nie czuł się usatysfakcjonowany tym, co miał i zawsze dążył do tego, by mieć więcej. Co z tego, że na wyspie zgromadził mnóstwo majątku, skoro był on zupełnie bezużyteczny. Podczas swoich rozważań doszedł także do wniosku, że w pierwszych latach życia na wyspie nie bał się tak bardzo, jak od momentu odnalezienia śladu stopy na piasku.

Pewnej nocy przyśnił się bohaterowi dziwny sen. Widział w nim, jak na plaży zjawia się jedenastu kanibali, a jeden z nich, którego najwyraźniej mieli za chwilę zjeść, ucieka w głąb wyspy i ukrywa się w fortyfikacji Robinsona. Nie zajęło mu dużo czasu oswojenie barbarzyńcy i uczynienie z niego służącego. Crusoe miał nieodparte wrażenie, że razem z kanibalem szybko udałoby mu się opuścić wyspę. Po przebudzeniu bohater czuł rozczarowanie, że był to tylko sen. Był przekonany, że schwytanie jednego z kanibali będzie dla niego jedyną drogą do opuszczenia wyspy.

Półtora roku później Robinson natknął się na pięć czółen pozostawionych na plaży. Nikogo nie było w pobliżu, nie wiedział więc z jak liczną grupą ludożerców ma do czynienia. Po wdrapaniu się na szczyt wzgórza, w pełni uzbrojony Crusoe, przez lunetę dostrzegł, że grupę stanowiło blisko trzydziestu barbarzyńców. Kanibale w bestialski sposób pocięli na porcję jedną z dwóch ofiar, a jej mięso smażyli na otwartym ogniu. Robinson dostrzegł, że w tym czasie drugi mężczyzna, którego wkrótce miał spotkać taki sam los, zdołał się oswobodzić i uciec w głąb wyspy. Przerażony Crusoe zorientował się, że człowiek ten biegnie prosto w jego kierunku, a zaraz za nim podąża grupa trzydziestu żądnych krwi kanibali. Mężczyzna okazał się bardzo sprawny i szybki, przez co z czasem goniło go już tylko dwóch najsprawniejszych barbarzyńców.

Crusoe wiedział, że nadszedł moment, by wkroczyć do akcji. Bohater oddał bardzo precyzyjny strzał, powalając na ziemię obydwu kanibali. Przerażony, ocalały mężczyzna nie wiedział jak ma się zachować wobec potężnego wybawiciela, dlatego ukląkł i bił mu pokłony. Robinson wyciągnął do niego dłoń i uśmiechnął się życzliwie. Czuł, że właśnie spełnił się jego sen. Niedoszła ofiara ludożerców rzucił się do obcałowywania stóp swojego zbawcy. Nagle jeden z powalonych przez Crusoe mężczyzn się poruszył. Bez chwili wahania, ocalony chwycił wielki nóż Robinsona i odciął barbarzyńcy głowę. Porozumiewając się językiem migowym dwójka ustaliła, że ukryje ciała kanibali, po czym uda się do schronienia bohatera. Po dotarciu na miejsce Robinson uraczył mężczyznę chlebem, wodą i rodzynkami.

Ocalony przez Robinsona mężczyzna był okazem zdrowia, był wysoki, dobrze zbudowany, silny i przystojny. Wyglądał mniej więcej na dwudziestosześciolatka. Człowiek ten natychmiast uznał wyższość Crusoe i z miejsca stał się jego sługą. Bohater nadał mu imię Piętaszek, ponieważ ich drogi skrzyżowały się w piątek. Nauczył go także prostych zwrotów w języku angielskim, takich jak „tak”, „nie”, „Pan”. Crusoe oddał mu także część swoich ubrań, ponieważ do tej pory Piętaszek był zupełnie nagi.

Posługując się językiem migowym służący zapytał swojego pana, czy powinni wykopać zwłoki dwójki kanibali i je zjeść. Oburzony Robinson dał mu jasno do zrozumienia, że nie będzie praktykował ludożerstwa. Po jakimś czasie mężczyźni udali się w miejsce uczty barbarzyńców. Widok dziesiątek ludzkich kości wstrząsnął Robinsonem, ale nie Piętaszkiem. Posługując się gestami ocalony przed zjedzeniem wyjaśnił bohaterowi, że był więźniem politycznym. Do niewoli trafił, ponieważ wspierał starego króla, obalonego przez agresywnych oponentów. Los pojmanych był przerażający, każdy z nich był bowiem zjadany. Po zapoznaniu się z historią Piętaszka Robinson uznał, że muszą pochować szczątki zalegające na plaży.

Sporo czasu zajęło Robinsonowi zaufanie w pełni Piętaszkowi. Podświadomie obawiał się, że służący może mu zagrażać, należał bowiem do innego, nieznanego mu świata. Wreszcie jednak zrozumiał, że ciemnoskóry jest mu całkowicie oddany i posłuszny. Robinson postanowił nauczyć Piętaszka języka angielskiego. Szybko okazało się, że sługa był pojętnym i wzorowym uczniem. Crusoe postanowił także nauczyć Piętaszka posługiwać się bronią palną, co nie przyszło już jednak tak łatwo. Sługa uważał bowiem strzelbę za istotę rozumną, która decydowała o tym kto ma umrzeć. Poza tym, Robinson nauczył służącego gotować, oprawiać zwierzynę i piec chleb.

Po roku Piętaszek w miarę sprawnie posługiwał się językiem angielskim. Robinson zdążył pokochać sługę i w duchu wiedział, że on darzył go takim samym uczuciem. Piętaszek posiadał dużą wiedzę o okolicznych wodach, a zwłaszcza o silnych prądach, które pojawiały się tak samo szybko, jak znikały. Sługa wiedział także dość dużo o okolicznych lądach i plemionach je zamieszkujących. Kiedy Robinson uznał, że Piętaszek włada wystarczająco dobrze angielskim, rozpoczął jego edukację religijną. Wierzenia, jakim hołdował dotychczas sługa, Crusoe uważał bowiem za pogańskie.

Mężczyźni wiedli wspólne życie na wyspie przez kolejne trzy lata. Robinson opowiedział przez ten czas nie tylko wszystkie swoje przygody z wyspy, ale także przybliżył mu Anglię i Europę. Kiedy Crusoe zaprowadził Piętaszka na plażę, by pokazać mu wrak hiszpańskiego statku, służący przypomniał sobie, że widział wcześniej podobne statki, które często przybijały do brzegu jego kraju. Mężczyzna dał do zrozumienia Robinsonowi, że biali ludzie nie byli mu obcy i żyli między jego rodakami. Crusoe natychmiast zapytał, czy plemię Piętaszka zjadało białych ludzi, na co służący odparł, że tylko tych wrogo nastawionych.

Niedługo później ciemnoskóry towarzysz niedoli bohatera zabrał go na wzgórze, a stamtąd wskazał na ledwie widoczny ląd, daleko na horyzoncie. Stamtąd właśnie pochodził. Wizja wspólnej podróży do kraju Piętaszka przerażała Robinsona, ponieważ obawiał się, że służący natychmiast odwróci się od niego, przez co skazany zostanie na pożarcie. Piętaszek zapewnił go, że jego ludzie nic mu nie zrobią. Uspokojony Crusoe zabrał swojego służącego na drugi koniec wyspy, gdzie przed dwudziestoma trzema laty zbudował łódź zbyt ciężką by w pojedynkę ją zwodować. Na miejscu okazało się, że jest ona zbyt mocno zniszczona i konieczne będzie wybudowanie nowej jednostki, by wydostać się z wyspy. Budowa nowej, wystarczająco dużej łodzi z masztem i żaglem zajęła im niewiele ponad miesiąc, jednak zaciągnięcie jej do wody pochłonęło aż dwa tygodnie. Bohaterowie nie mogli się doczekać, kiedy razem popłyną w kierunku stałego lądu, jednak ze względu na deszczową porę roku, musieli przeczekać listopad i grudzień.

W tym czasie Crusoe przygotowywał się do podróży najlepiej, jak tylko potrafił. Pewnego razu Piętaszek przybiegł do „Yorku” wielce przerażony. Okazało się, że do brzegu wyspy przybiło sześć łódek z kanibalami. Bohaterowie udali się na wzgórze, skąd przy pomocy lunety Robinson naliczył dwudziestu jeden ludożerców. W ich niewoli znajdowały się trzy ofiary. Bohaterowie podjęli decyzję, że będą musieli zabić wszystkich kanibali. Skryli się na granicy lasu, skąd mieli doskonały widok na miejsce „uczty”. Crusoe zbyt późno zorientował się, że ofiarami ludożerców padli biali ludzie. Pierwszego z nich, brodatego mężczyzny, nie udało mu się uratować. Kiedy kanibale posłali po drugiego więźnia, Robinson podjął decyzję, że musi stanąć w jego obronie. Wraz z Piętaszkiem otworzyli ogień w kierunku barbarzyńców, którzy popadli w ogromny popłoch. Bohaterowie wyczekali na odpowiedni moment, by oswobodzić białego mężczyznę. Jedynym, co udało mu się powiedzieć było określenie siebie jako Chrześcijanina, na więcej zabrakło mu sił. Robinson poczęstował go rumem, by go ocucić i wręczył mu pistolet, by mógł sam się bronić. Bohaterowie zabili siedemnastu kanibali, a czwórce udało się zbiec.

Piętaszek przekonywał Robinsona, że muszą dogonić uciekinierów, w przeciwnym wypadku ci powrócą na wyspę z posiłkami liczonymi w setkach wojowników. Wskakując do łódki bohaterowie odkryli, że schronił się w niej drugi z pojmanych mężczyzn. Ku wielkiej radości Piętaszka okazało się, że był to jego ojciec. Niespodziewanie nad wyspę nadciągnęła burza, a morze spowił sztorm. Jakakolwiek wyprawa oznaczałaby śmierć, dlatego bohaterowie powrócili do swojej fortecy.

W bezpiecznym schronieniu Piętaszek karmił swojego ojca rodzynkami i ciastem, podczas gdy Robinson zagłębił się w rozmowy z ocalonym, jak się okazało Hiszpanem. W Crusoe rosło przeświadczenie, że jest królem wyspy. W dodatku królem bardzo wyrozumiałym i tolerancyjnym, czego dowodem była wolność wyznania: Piętaszek był nawróconym protestantem, jego ojciec poganinem, a Hiszpan katolikiem. Zapytany przez Robinsona ojciec Piętaszka, za pośrednictwem syna, wyjaśnił, że kanibale przez najbliższy czas nie powrócą na wyspę. Jego zdaniem byli zbyt przerażeni sposobem, w jaki zginęli ich towarzysze. Ojciec Piętaszka był przekonany, że barbarzyńcy uznali wystrzały strzelby za nadprzyrodzone akty natury.

Od Hiszpana, który nazywał się Don Juan de Castillos i wywodził się ze szlacheckiego rodu z Valladoid, Robinson dowiedział się, że w plemieniu Piętaszka żyje na co dzień jeszcze szesnastu jego rodaków. Crusoe przezornie zapytał go, czy ci mężczyźni będą chcieli im pomóc wydostać się do Europy, ponieważ wolałby zginąć zjedzony przez kanibali niż poddać się torturom, z jakich słynęli hiszpańscy konkwistadorzy. Ocalony mężczyzna przysiągł na wszystkie sakramenty, że wraz z rodakami będzie mu lojalny w zamian za umożliwienie ucieczki.

Za namową Hiszpana bohaterowie przełożyli swoją wyprawę na stały ląd o sześć miesięcy. Głównym powodem tej decyzji były ograniczone zapasy kukurydzy i ryżu, które ledwie wystarczyłby dla ich czwórki. Musieli przygotować się na przyjęcie aż szesnastu gości, dlatego powiększyli znacznie pola uprawne Robinsona. Mężczyźni ponadto schwytali jeszcze więcej kóz do hodowli. Kiedy wszystko było już gotowe na przyjęcie towarzyszy, Hiszpan i ojciec Piętaszka wypłynęli w kierunku lądu.

Po ośmiu dniach Piętaszek zbudził Robinsona radosnymi okrzykami. Ku wielkiemu zaskoczeniu Crusoe okazało się jednak, że kierunku wyspy nie płynie łódź, która z niej wyruszyła osiem dni wcześniej. Gdy wbiegł na wzgórze jego oczom ukazał się angielski żaglowiec zacumowany w bezpiecznej odległości od mielizny. W kierunku wyspy zblżeała się łódka z wysłannikami z tego właśnie statku. Robinson był z jednej strony niezmiernie uradowany tym widokiem, ale z drugiej strony nakazał sobie zachowanie ostrożności. Nie wiedział bowiem jakim cudem w tej części świata miałby się pojawić nagle angielski żaglowiec.

Crusoe doliczył się jedenastu mężczyzn na łódce zmierzającej w kierunku wyspy. Trójka z nich była związana. Robinson liczył, że Hiszpan i ojciec Piętaszka znajdują się gdzieś niedaleko, by w razie konieczności im pomóc. Bohaterowie obserwowali rozwój wydarzeń z ukrycia. Po bardzo krótkim czasie nieznajomi goście upili się brandy i pozostawiając swoich więźniów bez opieki, poszli spać do lasu. Crusoe z Piętaszkiem nie zwlekali zbyt długo z pomocą. Oswobodzili związanych mężczyzn, wprawiając ich tym samym w osłupienie swoim wyglądem. Okazało się, że na okręcie doszło do buntu, w wyniku którego do niewoli trafili kapitan, pierwszy oficer i pasażer. Robinson zaproponował oswobodzonym dwa wyjścia z sytuacji, albo zabije buntowników drzemiących w lesie, albo ich pojmie. Kapitan z wdzięcznością i wielkodusznością poprosił o darowanie im życia i wzięcie do niewoli.

Robinson w zamian za pomoc oczekiwał przede wszystkim miejsca na statku, który zabierze go do Anglii. Kapitan i pierwszy oficer z radością na to przystali. Uzbrojeni przez Crusoe mężczyźni rozpoczęli nagonkę na buntowników. Akcja zakończyła się sukcesem, choć pociągnęła za sobą jedną ofiarę śmiertelną. Podczas gdy Piętaszek wraz z pierwszym oficerem udali się by zniszczyć łódź, Robinson podzielił się z kapitanem swoją historią. Następnie trójka ocalonych i ich wybawcy udali się do fortyfikacji rozbitków, gdzie przy posiłku uknuli plan jak wywabić ze statku pozostałych dwudziestu sześciu buntowników. Podczas gdy ci rozważali, zaniepokojeni długą nieobecnością swoich kompanów marynarze wysłali na wyspę kolejną szalupę z dziesięcioma zwiadowcami. Buntownicy z zaskoczeniem odkryli roztrzaskaną i podziurawioną łódź swoich towarzyszy, a następnie udali się do lasu w ich poszukiwaniu. Robinson i jego sprzymierzeńcy zajęli się ich łódką, roztrzaskując ją tak samo, jak pierwszą. Zrozpaczeni marynarze zostali zaatakowani przez kompanów Crusoe, podczas ataku dwójka buntowników została zastrzelona przez kapitana i pierwszego oficera. Dowódca statku wykrzykiwał, by załoganci poddali mu się natychmiast, gdyż na wyspie znalazł pięćdziesięciu sprzymierzeńców. Kapitan przedstawił im władcę wyspy – Robinsona Crusoe. Bohater ogłosił rebeliantom, że wszyscy zostaną zakuci i powrócą do Anglii, gdzie czeka ich sąd. Wyjątkiem był Will Atkins, który wzniecił bunt, jego Robinson uznał za zdrajcę i skazał na śmierć przez powieszenie.

Ze względów bezpieczeństwa więźniowie zostali podzieleni na małe grupki. Trzej najbardziej niebezpieczni zostali otoczeni najściślejszą ochroną. Wobec pozostałych kapitan zastosował prawo łaski w zamian za przysięgę, że ci pozostaną mu wierni. Dwunastu marynarzy uznano za godnych zaufania. Z ich pomocą z łatwością udało się kapitanowi powrócić na statek i uwięzić pozostałych buntowników. Odzyskawszy władzę i porządek marynarze powrócili na wyspę.

Świadomość, że powrót do ojczyzny stał się wreszcie możliwy i jest tylko kwestią czasu nieomal powaliła Robinsona z nóg. Natychmiast zaczął dziękować Bogu za opatrzność i wybawienie. W podziękowaniu za wszystko kapitan obdarzył Crusoe wielkim bogactwem. Mężczyźni zastanawiali się co począć z uwięzionymi buntownikami. Wreszcie uznali, że najlepiej będzie pozostawić ich na wyspie. Robinson udzielił im wszelkich wskazówek jak mają sobie radzić. Gdy na wyspie zjawili się Hiszpanie, Crusoe zapytał, czy nie zechcieliby zostać. Ku jego zaskoczeniu zgodzili się, pod warunkiem, że będą mogli powrócić po żony.

Następnego dnia, gdy okręt miał już wypływać, do jego burty podpłynęło dwóch skruszonych buntowników i błagało o przebaczenie. Po przykładnej chłoście zostali przywróceni w szeregi załogi. Crusoe opuścił wyspę dziewiętnastego grudnia 1686 roku. Jego stopa stanęła na angielskiej ziemi jedenastego czerwca 1687 roku, czyli po trzydziestu pięciu latach nieobecności. Po powrocie do ojczyzny Robinson odkrył, że niemal wszyscy członkowie jego rodziny umarli. Udał się do Lizbony, by stamtąd nawiązać kontakt ze swoją brazylijską plantacją. Przez cały czas towarzyszył mu wierny Piętaszek, jego ojciec, pies Amigo, papuga oraz kilka kóz.

Po przybyciu do stolicy Portugalii Crusoe odnalazł swojego dawnego przyjaciela kapitana. Od niego dowiedział się, że plantacja radziła sobie bardzo dobrze i do tej pory zarządza nią partner bohatera. Crusoe z biegiem czasu pojął, że jest człowiekiem majętnym, ponieważ wszystkie jego interesy kwitły w najlepsze podczas jego nieobecności. Robinson przysiągł swoim przyjaciołom restytucję za ich pracę na jego korzyść przez te wszystkie lata. Crusoe postanowił powrócić do Anglii, ale coś mu mówiło, by tym razem wybrać drogę lądową. Jego przeczucie go nie zawiodło, gdyż dwa statki z Lizbony do Londynu, którymi mógł się wybrać, zaginęły na morzu. Podróż przez Pireneje okazała się szokiem dla Piętaszka, który nie dość, że nigdy w życiu nie doświadczył takiego zimna, to nie widział także śniegu. Ponieważ wiele dróg było nieprzejezdnych ze względu na warunki atmosferyczne, podróżnicy spędzali wiele czasu w miastach na szlaku. Dla przykładu w Pampelunie gościli przez dwadzieścia dni.

Crusoe pojawił się w Dover w styczniu. Długo jednak nie pozostał w Anglii, ponieważ coraz mocniej korciło go, by udać się do Brazylii. Wiedział jednak, co dzieje się w Ameryce Południowej i w obawie przed hiszpańską inkwizycją sprzedał swoją plantację po bardzo dobrej cenie. Większość z otrzymanych pieniędzy przekazał zaprzyjaźnionemu kapitanowi, który lata temu przewiózł go do Brazylii.

Crusoe, który odczuwał nieodpartą żądzę przygód i podróżowania, za namową przyjaciół, osiedlił się w Yorku. Ożenił się, miał trójkę dzieci. Po śmierci żony postanowił powrócić do podróżowania. W 1694 roku ponownie pojawił się na swojej wyspie, ale w zupełnie innej roli – jako wspólnik firmy handlu morskiego. Przybił do brzegu wyspy, na której spędził ponad trzydzieści lat na statku, który nazwał „Piętaszek”.

Robinson pozostawił swoją wyspę pod zwierzchnictwem Don Juana, zaopatrując jej mieszkańców we wszystko, co potrzebne do pełnego jej rozkwitu. Nie dość, że przywiózł ze sobą rogate bydło, trzodę chlewną i owce, to dostarczył także narzędzia i materiały koniecznych do wybudowania miasteczka. W drodze powrotnej okręt Robinsona został otoczony łódkami karaibskich wojowników. Załoga licząca dwadzieścia siedem osób stanęła oko w oko z blisko tysiącem ludożerców. Crusoe zdawał sobie jednak doskonale sprawę, że kanibale nie mają najmniejszych szans w starciu z bronią palną, a zwłaszcza armatami. Poprosił zatem Piętaszka, by przemówił swoim pobratymcom do rozumu. Służący Robinsona zaczął dawać pokojowe sygnały ludożercom i gdy wydawało się, że doszli do porozumienia, barbarzyńcy wystrzelili w kierunku posłańca grad strzał, dwie z nich przebiły pierś Piętaszka.
Ognia, ognia, do tych poczwar […] mierzyć dobrze i bić bez miłosierdzia! Ach, łotry, zbrodniarze!

krzyknął z nienawiścią w głosie Robinson. W ciągu następnych czterdziestu pięciu minut Europejczycy dosłownie zmiażdżyli karaibskich napastników, nie pozostawiając prawie nikogo przy życiu. Widok poległych otrzeźwił Crusoe z amoku. W głębi ducha rozumiał, że bronili oni swojego terenu, a że wielu najeźdźców z Europy zdążyło już mocno dać im się we znaki, nie mieli innego wyjścia poza atakiem okrętu.

Zrozpaczony śmiercią służącego, a zarazem największego i najbardziej oddanego przyjaciela, długo nie mógł dojść do siebie tuląc jego martwe ciało do piersi. Załoga urządziła Piętaszkowi marynarski pogrzeb. Robinson powrócił do Anglii, gdzie czekało go dostatnie życie, ale nie szczęśliwe, o czym relacjonował:

Majątek mój, wynoszący przeszło 65000 funtów szterlingów, pozwalał mi żyć wygodnie, lecz brak rodziny, śmierć Piętaszka, a nadto zamieszki w Anglii i rozruchy w pobliskiej Szkocji, skłoniły mnie do nowej podróży, którą tym razem odbyłem na Wschód, do Indii, wysp Sundajskich, Chin i Syberii

Robinson podróżował i handlował na Wschodzie przez blisko jedenaście lat, podwajając w tym czasie swój majątek. Po powrocie do Anglii w 1692 roku osiedlił się na dobre. Pewnego dnia otrzymał niepokojące wieści z wyspy. Okazało się, że po śmierci Don Juana de Castillosa dochodziło do regularnych starć pomiędzy Anglikami a ludnością latynoską, które ostatecznie zakończyły się opuszczeniem wyspy przez tych drugich. Parę lat później mieszkańcy wyspy zostali zaatakowani i pojmani do niewoli przez załogę francuskiego okrętu wojennego.

Na stare lata Robinson porzucił podróże i osiadł na dobre w swojej wiejskiej posiadłości. Postanowił nieść pomoc potrzebującym, by spłacić swój dług wobec opatrzności:
[…] chętnie niosę pomoc młodzieży, uczęszczającej do szkół i uniwersytetów, pomny na to, ile doznałem w mym życiu przykrości przez brak gruntownego wykształcenia.
Gdy kiedyś spodoba się Bogu powołać mnie do siebie, przekażę cały majątek na kształcenie dobrych rękodzielników i rolników oraz na szerzenie pomiędzy nimi oświaty będącej najgłośniejszym źródłem potęgi każdego kraju. Tymczasem gotuję się do ostatniej podróży, której celem jest Wieczność.




Polecasz ten artykuł?TAK NIEUdostępnij






  Dowiedz się więcej
1  „Przypadki Robinsona Crusoe” - streszczenie krótkie i opracowanie
2  Charakterystyka bohaterów „Przypadków Robinsona Crusoe”